W tym roku jesień uderzyła
bezlitośnie. Są takie płyty, które, przy odpowiednim ukierunkowaniu myśli,
potrafią wcisnąć człowieka w dół i ścisnąć za serducho w tęsknocie za czymś
odległym i niekoniecznie do końca określonym. Ta kolaboracja muzyki z
pesymistyczną myślą może wprowadzać człowieka w świat wyobraźni. To jeden z
tych momentów, w których uświadamiamy sobie, że nasze niezwierzęce cechy mogą
być niczym kula u nogi.
Płyta
Still to spójny koncept. Tylko od
nastawienia zależy, jak na nas wpłynie. Czy jest nadzieja, czy beznadzieja.
Najważniejsze jest to, że w tym całym przytłoczeniu jest smuga światła.
Homosapiensowskie Light From the Open
Door.
Czy
istnieje utwór smutniejszy od Something I
can Never Have? Prostota i emocje chłostają ciarkami kręgosłup. Dalej
mierzymy się z instrumentalną samotnią w Adrift&At
Peace, żeby wściekle wyrwać się z ciemnicy (The Fragile). Reznor proponuje wyjątkowo hermetyczny świat. The Becoming z drążącą gitarą i
porywczymi, ekstatycznymi wstawkami klawiszy, ukazuje kompletne wylanie uczuć
za pomocą instrumentów.
All
pain disappears it’s the nature of my circuitry
Drowns
out all I hear no escape from this my new consciousness.
Gone, Still to
kolejna dawka wycieczki w rewiry soundtracków. Znowu tylko od nastawienia
zależy, czy uznamy, że w tym utworze coś się dzieje, czy nie dzieje się nic. Kiedyś Fish śpiewał:
So
here I am once more
In
the playground of the broken hearts.
Tutaj
nie trzeba niczego ogłaszać. To, co niewypowiedziane, spada na kark równie
ciężkim toporem jak umęczony głos Trenta Reznora. Przyznaję,
że można mieć dość tego nadmiaru smutku, ale jak mawiał genialny poeta William
Blake: „Nadmiar smutku się śmieje. Nadmiar radości płacze.” W And All That Could Have Been następuje
mały, lecz istotny zryw. Moment kulminacyjny w połowie utworu pozostanie na
długo w mojej pamięci. Tak jak cała płyta Still,
która trafiła mnie w sam środek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz