sobota, 21 września 2019

Bjork - Unplugged (1994)


Jest w głosie Bjork pewna maniera, która przypomina o sąsiadce, która śpiewa zza ściany mieszkania. Jej numer domofonu powinien być najczęściej wybierany przez ulotkowiczów. Wtedy to powinni zejść się na klatce! Najlepiej gremialnie! Żeby w końcu przestała miałczeć! Żeby przez ustawiczne brzęczenie domofonu nie zdołała nawet zacząć! A jeśli już zacznie, to niech ją dzwonienie o zawał przyprawi! Dlatego, by nie ulec błędnemu wrażeniu poznawczemu, że to próby zmanierowanej nastolatki, trzeba przesłuchać i przyjrzeć się pani z Islandii z bliska. Wtedy można określić rozmiar mozliwości jej głosu i talentu. A na dokładkę najlepiej do repertuaru albumów dodać rolę w świetnym dramacie Larsa von Triera – Tańcząc w ciemnościach (2000). 

W 1994 roku, ciekawym w kontekście rozwoju rocka alternatywnego, wokalistka nagrała dla stacji MTV koncert „Unplugged”, który promował album Debut (1993). Za efektowny teledysk do Human Behaviour (1993 r.) autorka otrzymała sześć nominacji do MTV Video Music Awards. Utwór rozpoczyna płytę, ale również koncert unplugged. Bjork zademonstrowała precyzyjne zastosowanie głosu jako instrumentu – na krótkiej przestrzeni czasu da się słyszeć krętą drogę od szeptu do chrypliwego, acz zadziwiająco melodyjnego wrzasku wchodzącego w rejestry ledwo odbieralne przez ludzkie ucho. Ginger Baker (perkusista grupy Cream) powiedział kiedyś, że na ich próbach istnieją dźwięki, których ludzkie ucho nie jest już w stanie wychwycić ze względu na poziom głośności. Warto w to uwierzyć, zwłaszcza, że wtedy psuje się słuch. Załóżmy więc, że słuchanie głosu Bjork, przynajmniej w przypadku płyty MTV Unplugged, powinno działać na uszy kojąco. 


Na oko zaś, wówczas niespełna trzydziestoletnia wokalistka, wypadła zadziwiająco; w żółtej, letniej sukience uosabiała młodą przedszkolankę wyrwaną z letniego pikniku. Jednak trzeba przyjrzeć się jej z bliska, wtedy piknik nie okaże się być dla dzieci. Makijaż wyraźny, gesty ponętne, a piknikowe kubeczki wymienione zostały na wypełnione szampanem kieliszki, na których grał klawiszowiec, swobodnie wodząc palcami wokół szczytu ich czaszy. No jakiś piknik by to był. Ale najlepiej odnaleźliby się na nim fani nowoczesnej, etniczno-jazzowej muzyki z pop-rockowym podszyciem. 

Bjork usypia i hipnotyzuje („One Day”, „Like Someone in Love”), przypadkowo godnie koresponduje z refrenowym persyflarzem zawartym w „Do You Love Me” Nicka Cave’a („Do You Love me? Like I love You?”) i w “Come to Me” odpowiada:
“(…) don't make me say it
It would burst the bubble
Break the charm”.

 

Przedostatnia kompozycja „The Anchor Song” inkrustowana została niemal żałobnym zawodzeniem sekcji dętej, której akompaniuje piękny głos rzutujący feerię emocji na twarz wokalistki. Koncert doskonale wieńczy „Violantly happy”, które jest spektakularnym połączeniem transowego odjazdu ze schizofreniczną atmosferą rodem z filmu grozy.

           Bogactwo instrumentalne koncertu, ale też nowoczesność i eksperymentalność mogą stanowić wielką ucztę dla wytrawnych słuchaczy. Jednak mrok, który kryje się za pozornie słoneczną Bjork i niechwytliwe odjazdy na koncercie unplugged mogą wywołać zniecierpliwienie i tęsknotę za czymś lżejszym. Za czymś, co mogłaby zaproponować animatorka z wizerunkiem Bjork, ale w świecie widzianym i słyszanym w pozytywnych barwach.

Mateusz Nowakowski

        Nick Cave & The Bad Seeds - "Ghosteen" (2019)         Nick Cave to postać związana nie tylko z muzyką, ale też z...