sobota, 5 maja 2018

John Steinbeck – Na wschód od Edenu (1952)


Z wielką chęcią zasiadłem do czytania najobszerniejszego dzieła Steinbecka. Za sobą miałem pochłonięte jego dwie znakomite książki, pt. Tortilla Flat oraz Myszy i ludzie. Na wschód od Edenu, uznawane za magnus opus Steinbecka, wciągnęło mnie od samego początku. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo przywiązałem się do książki już po kilku krótkich rozdziałach. Często przeplatam w czytaniu coś ciężkiego z lżejszymi pozycjami. Po ukończeniu jednej z pozycji Cormaca McCarthy’ego, czytanie Steinbecka było  jak powolne wypuszczanie powietrza z płuc.

Nie orientując się, o czym jest powieść, możemy zdziwić się na wieść o śmierci wielu postaci na samym początku. Szybko można się do nich przyzwyczaić, a nawet przywiązać. Żaden to spoiler, podobnie jak u Marqueza, świat Salinas zarysowany był bardzo głęboko, choć tutaj bez magii. Steinbeck często gra na emocjach czytelnika, lekko wplatając filozoficzne wywody. Taki styl kupił mnie z miejsca.Akcja powieści osadzona jest w Stanach Zjednoczonych, w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Niewiele jednak zostało przedstawionych wydarzeń historycznych, co korzystnie wpływa na przyswajalność książki. Wszystko dzieje się wokół bohaterów, ich działań i myśli. Dzieje się wiele, w szybkim tempie, ale też bardzo obrazowo. Pamiętając styl wcześniej przeczytanych książek Steinbecka, tym razem zostałem znów pozytywnie zaskoczony. Trudno znaleźć wspólne cechy utworów autora. Mamy tutaj odmienność postaci, w które tchnięto życie i z którymi mocno można się utożsamić, swobodę i poruszanie się w tematach ciężkich w sposób przystępny i wzruszający. Można powiedzieć, że to dramat obyczajowy opisujący życie rodziny na przestrzeni wielu dekad. Podczas czytania doznawałem wielu skrajnych odczuć: poprzez niechęć do wyjątkowo mocno czarnego charakteru, oburzenie z powodu braterskiego okrucieństwa, po wielką chęć ujrzenia pozytywnego zakończenia losów rodziny Trasków. Sympatia do bohaterów rodzi się samoistnie, bowiem Steinbeck unieszczęśliwił ich wprowadzając do życia rodziny przykry element. Postać nieludzką.

Powieść długo nie czekała na ekranizację. W 1955 r. powstał film, w którym w rolę Caleba wcielił się James Dean. Obraz nie jest wiernym przedstawieniem książki Steinbecka, ponieważ dotyczy tylko drugiej części powieści, poza tym brak w nim jednego z głównych bohaterów – służącego Chińczyka Lee. Nie obsadzić tej postaci w filmie, to tak jakby nie wprowadzić Robina do filmu Batman i Robin. Film ma w zasadzie tylko jedną dużą wartość – dobrze obsadzeni bracia Trask (w tym obecność Jamesa Deana). Po przeczytaniu książki, film nie robi żadnego wrażenia. Przekaz okrojony, o filozoficznych aspektach nie wspominając. Ale prawię tu o książce, która jest znakomita. Timszel. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

        Nick Cave & The Bad Seeds - "Ghosteen" (2019)         Nick Cave to postać związana nie tylko z muzyką, ale też z...